Opalenizna bez opalania, czyli jaki samopalacz wybrać?
Wiosna to taka pora roku, kiedy wszystko się chce. Często
zaniedbujemy swoją pielęgnację przez cały rok (nie mówię o sobie :)), a wiosną
budzimy się z zimowego snu i chcemy nadrobić zaległości. To nie jest dobra
metoda. Szczególnie bardzo szybko chcemy by nasze ciało, które wystawiamy na
pierwsze promienie słoneczne, było gładkie i apetyczne. Z pomocą przychodzi
sztuczna opalenizna i produkty, które maja sprawić, że bez wystawiania skóry na długoterminowe promieniowanie UV, uzyskamy pożądany efekt.
Zanim zacznę ten wpis, chcę podkreślić, że nigdy nie używałam samoopalaczy i innych produktów brązujących. Nie lubię ich zapachu na skórze oraz sposobu, w jaki należny je nakładać oraz co najważniejsze docelowego efektu, jaki dają. Jednak rynek produktów do samoopalania poszedł do przodu i pojawiły się nowe formuły, które mnie zainteresowały. Chciałam zobaczyć, czy jest szansa abym przekonała się do sztucznej opalenizny.
Produkty samoopalające
Powodem tego zainteresowania były produkty marki St. Tropez z serii Self Tan Purity.
Zarówno pianka do ciała, jak i spray do twarzy mają postać przezroczystego płynu o bardzo przyjemnym, egzotycznym zapachu. Piankę nakładałam rękawicą tej samej marki. Jej konsystencja jest wodnista, ale bardzo przyjemna, troszkę klejąca. Szybko i ładnie się rozprowadza na skórze. Mimo iż nie widać, gdzie produkt został nałożony, nie udało mi się zrobić żadnych zacieków czy nieposmarowanych miejsc. Produkt nie brudzi ubrań, więc można spokojnie położyć się spać po jego aplikacji. Nie trzeba go spłukiwać. Skóra rano rzeczywiście jest lekko brązowa. Nie jest to na szczęście pomarańcz, tylko ciepły odcień brązu. Moim problemem są jednak kolana. Przygotowywałam je dosyć długo przed samopalaniem ( mocne kremy natłuszczające, peelingi), a i tak widać było na nich przebarwienia. To jest dla mnie nie do zaakceptowania. Zazdroszczę dziewczynom, które tego problemu nie mają. Opalenizna schodzi równomiernie, nie było z tym żadnych problemów.
Zarówno pianka do ciała, jak i spray do twarzy mają postać przezroczystego płynu o bardzo przyjemnym, egzotycznym zapachu. Piankę nakładałam rękawicą tej samej marki. Jej konsystencja jest wodnista, ale bardzo przyjemna, troszkę klejąca. Szybko i ładnie się rozprowadza na skórze. Mimo iż nie widać, gdzie produkt został nałożony, nie udało mi się zrobić żadnych zacieków czy nieposmarowanych miejsc. Produkt nie brudzi ubrań, więc można spokojnie położyć się spać po jego aplikacji. Nie trzeba go spłukiwać. Skóra rano rzeczywiście jest lekko brązowa. Nie jest to na szczęście pomarańcz, tylko ciepły odcień brązu. Moim problemem są jednak kolana. Przygotowywałam je dosyć długo przed samopalaniem ( mocne kremy natłuszczające, peelingi), a i tak widać było na nich przebarwienia. To jest dla mnie nie do zaakceptowania. Zazdroszczę dziewczynom, które tego problemu nie mają. Opalenizna schodzi równomiernie, nie było z tym żadnych problemów.
Spray do twarzy to jest dopiero wynalazek. Stosuje się go jak najzwyklejszą mgiełkę do twarzy. Atomizer działa bez zarzutu, tworzy orzeźwiającą bryzę. Według producenta możemy spray używać jako cześć pielęgnacji nocnej i dziennej oraz jako mgiełkę odświeżającą w ciągu dnia. Jedyną różnicą jest tylko to, że w czasie stosowania produktu uzyskujemy ciemniejszy odcień skóry. Żadnych zacieków czy innych problemów. Można od niechcenia psiknąć na makijaż i nic złego się nie wydarzy. Mam wrażenie, że tutaj kolor jest nawet fajniejszy niż w przypadku pianki. Spray zdecydowanie znalazłby się na stałe w mojej kosmetyczne, gdyby nie to, że posiadam produkt marki Mokosh, który daje mi prawie taki sam efekt + odżywienie.
Podsumowując moje eksperymenty tej wiosny, jestem nieco zawiedziona. Nie
samymi produktami, ale raczej tym, że u mnie się one nie sprawdzą ze
względu na oczekiwane efekty (kolana) i cały rytuał związany z ich stosowaniem.
To jednak nie dla mnie. Pozostaje mi słoneczna, ale zdrowa opalenizna (filtry
koniecznie), która zawsze wygląda naturalnie. Tym z was, które
regularnie stosują produkty samoopalające i zabiegi z nimi związane nie
są obce, polecam powyższe produkty, bo jest to krok w przód w tego
rodzaju pielęgnacji.
Produkty nabłyszczające
Aby wzmocnić efekt opalenizny i nadać gładkości skórze, warto zmieszać niewielką ilość podkładu z produktem koloryzującym i nabłyszczającym. Moim numerem 1 jest co roku olejek ze złotymi drobinkami z Nuxe. Tej wiosny, chciałam sprawdzić działanie dwóch nowych produktów:
H&M Rozświetlacz do twarzy i ciała w kolorze Golden
Niestety jego drobinki są zdecydowanie za duże i tworzą efekt brokatu na ciele, który zresztą dosyć szybko znika. Nie o takie rozświetlenie mi chodzi.
Pupa Golden Cream Rozświetlający krem do ciała
Tutaj jest już lepiej, chociaż nadal nie jest to efekt lepszy ani nawet porównywalny do mojego ulubionego produktu. Rozświetlenie jest fajne, ale niestety tylko na początku i bardzo szybko znika. Brakuje mu zdecydowanie blasku.
Czy znacie może jakieś fajne produkty do koloryzacji i rozświetlenia ciała?
Macie jakieś swoje triki na idealnie wyglądająca skórę ciała?
Macie jakieś swoje triki na idealnie wyglądająca skórę ciała?
Wpis nie jest sponsorowany. Wszystkie produkty zostały przeze mnie zakupione.
2 komentarzy
Używam St.Tropez Self Tan Classic pianka, nie ma problemu na kolanach, czy łokciach, pinka ma ciemno zielony kolor i widać jak rozprowadzamy, opaleniznę można stopniować w zależności od czasu jaki trzymamy samoopalacz na skórze od nałożenia do zmycia - jedną, dwie lub maksymalnie trzy godziny. Pomimo ceny polecam.
OdpowiedzUsuńBarwiony samoopalacz na pewno ułatwia aplikację.
UsuńNiestety definitywnie przekonałam się, że ten rodzaj produktu nie jest dla mnie :)
Jeśli chcesz zapytać o coś związanego z poruszaną na blogu tematyką, czekam na Twoje pytanie w komentarzach. Na pewno odpowiem.